Małopolska

Leskowiec z Inwałdu – Zimowy Beskid Mały

Górskie rejony Wadowic i Andrychowa odkrywam po raz pierwszy. To niewielkie wzniesienia Beskidu Małego, lecz jakże urokliwe. Mają też ogromną zaletę – nie są tak bardzo oblegane, jak inne zakątki Beskidów. Zimowa wycieczka często ma to do siebie, że nie zawsze mamy sposobność podziwiać piękne krajobrazy. Pojawia się w zamian wiele innych wyzwań. Tak było w drodze na Leskowiec. Niepozorne wysokości, a na dole zapowiadała się piękna pogoda. U góry już jednak kaprysiła. Uroki gór – nawet najniższych.

fot. Poranek w Inwałdzie

*Podglądowa mapka trasy

Droga do Panienki

Inwałd – miejscowość w województwie Małopolskim, nieopodal Andrychowa, kilka kilometrów za Wadowicami, jadąc od strony Krakowa. Linia kolejowa przebiega nieco bokiem, południową stroną wsi. Kojarzony najczęściej z Parkami Tematycznymi, rozrywką dla rodzin i dzieci. Dla mnie stał się punktem wyjścia w Beskid. Przy stacji PKP rozpoczynają się dwa szlaki – czarny, prowadzący w kierunku Przełęczy Biedaszowskiej i Andrychowa.

Żółty natomiast, którym ruszyłem, prowadzi do Skrzyżowania Panienka, gdzie można kontynuować drogę w kierunku wschodnim, przechodząc przez tzw. Pasmo Bliźniaków (północny grzbiet Beskidu Małego, od Andrychowa do Doliny Skawy) lub udać się na szlak zielony, którym dotrzemy na Gancarz (798 m n.p.m.), a następnie Groń Jana Pawła II oraz Leskowiec.

fot. Rozejście szlaków około 300 metrów od stacji PKP w Inwałdzie
fot. Szlak żółty zakręca  – w kierunku Łazów

Szlakiem żółtym z Inwałdu docieram na pierwsze wzniesienie, zwane Łazami (również pod nazwą Wapiennica 505 m n.p.m.). Tutaj żółta ścieżka dociera do zielonej. Pojawia się trochę stromizny. Szlak żółty dość gwałtownie pnie się ku górze  – bez zbędnych ceregieli 😉

fot. Pierwsze stromsze podejście
fot. Panorama w kierunku Inwałdu, nagroda 😉
fot. Łazy, pierwszy mini etap wędrówki

Po połączeniu się szlaków w Łazach, do Skrzyżowania Panienki zostaje około 700 metrów spokojnej ścieżki lasem bez podejść. Na wspomnianej krzyżówce mam 40 minut wędrówki za sobą. Bardzo przyjemne miejsce, dość rozległe, w środku lasu. Znajduje się tam kapliczka Matki Boskiej, stoliki oraz rozejście szlaków. Okazuje się, że potrzebna jeszcze jedna warstwa pod spodnie. Lekki tuning w lesie 😛

fot. Szlaki żółty i zielony w stronę Panienki
fot. Susfatowa Góra 542 m n.p.m.

Gancarz, łobuzie!

Od Skrzyżowania Panienki do Przełęczy Kaczyńskiej prowadzi szlak zielony. Po drodze znajdziemy się na Susfatowej Górze, oznaczonej odpowiednią tabliczką. Odcinek ten ma niecałe dwa kilometry i na tym fragmencie trasy idziemy właściwie bez większych podejść.

Przełęcz Kaczyńska widoczna z daleka, bowiem jest to po prostu leśne skrzyżowanie dróg, przy którym leżą stosy wyciętych drzew. To dość charakterystyczny obrazek w Beskidzie Małym i generalnie niższych pasmach. Nazwa przełęczy pochodzi od wsi Kaczyna, znajdującej na wschód od tego miejsca. Także nie mylić nazewnictwa i od polityki z daleka w górach 😉

Idąc dalej szlakiem zielonym, zmierzam w kierunku Gancarza. W niektórych miejscach, kiedy na moment wychodzi się z lasu, w oddali widać dość okazałe wzniesienie. Tak, to jest Gancarz, który stał się na moim szlaku niejako celem pośrednim.

fot. W tle Gancarz

Po drodze mijam Narożnik (554 m n.p.m.) Możemy z tego miejsca odbić ścieżką w kierunku Sułkowic, przysiółka na południe od Andrychowa.

fot. Szlak zielony tuż przed Narożnikiem

Strome podejścia

Kilkaset metrów za Narożnikiem natomiast szlak zielony krzyżuje się ze szlakiem niebieskim – w tym punkcie możemy odbić na zachód, w stronę miejscowości Rzyki lub na wschód, gdzie szlak niebieski poprowadzi do Kaczyny.

fot. Narożnik 554 m n.p.m.

Kontynuuję ścieżką zieloną. Od krzyżówki szlaków zielonego i niebieskiego do szczytu Gancarza jest 1,6 kilometra. Można powiedzieć, że to najtrudniejsza mila na dotychczasowej trasie, a kto wie – może i podczas całego dnia wycieczki?

fot. Podejście pod Gancarz – w rzeczywistości zdecydowanie stromsze niż na tym zdjęciu – niestety, mocno wypłaszczone

Sprawa pierwsza, zalegającego, zmarzniętego śniegu na szlaku, coraz więcej. Po drugie, dwa solidne podejścia, gdzie już na tym pierwszym postanawiam założyć raczki. Brzmi śmiesznie, ale nawet w tak niskich górach byłoby ciężko się obejść na śliskich drogach bez wsparcia podeszwy choćby niewielkimi kolcami. To moja pierwsza próba wędrowania w raczkach i jestem ogromnie zadowolony z tego zakupu. Komfort podejść po śniegu i lodzie niesamowity, a i przy schodzeniu można zasuwać aż miło.

fot. Raczki nieboraczki… warto 😉

fot. Szczyt Gancarza

Dotarłem na Gancarz (798 m n.p.m.) – i tutaj już naprawdę pojawiły się piękne krajobrazy w kierunku północnym. Wzniesienie, pod które trochę potu wylałem. Niby niepozorna wysokość, ale szarpie. Krótka pauza – solidnie wieje. Czas ruszać dalej. Stąd do schroniska pod Leskowcem zostaje niecała godzina drogi – 2,7 kilometra.

fot. Szlak zielony w kierunku Przełęczy pod Gancarzem
fot. Przełęcz pod Gancarzem

Papieska Groń

Mijając Przełęcz pod Gancarzem (735 m n.p.m.) zaczyna się ostatnie podejście pod schronisko, a konkretniej na Groń Jana Pawła II. Fragment szlaku niezwykle ciekawy, posiadający dwa warianty. Jeden, oznaczony sercem, szlak, który omija Groń JPII i prowadzi nas łagodniejszą trasą do Schroniska PTTK. Drugi natomiast, niebieskozielony, od przełęczy równoległe, znacznie stromszy. Ściana, którą widać z daleka.

fot. Ostatnie podejście na Groń Jana Pawła II. Schronisko tuż, tuż…

Dochodzę na Groń Jana Pawła II 890 (m n.p.m.). Na powyższym zdjęciu w oddali dostrzeżecie drewnianą chatkę z czerwonym dachem. To jeszcze nie schronisko, lecz budka na górze wyciągu narciarskiego, który kiedyś istniał w tym miejscu. Jeśli powędrujecie ze mną w dalszą podróż, opowiem o nim nieco więcej.

Góra, co imię zamieniła

Groń to wzniesienie urokliwie zagospodarowane, poświęcone – jak łatwo się domyślić – naszemu papieżowi. Znajduje się tam jego pomnik, a także kaplica i krzyż. Wg ustalonego harmonogramu, czasami odbywają się w tym miejscu Msze Święte.

Karol Wojtyła wielokrotnie w młodości wychodził na Leskowiec i Jaworzynę – bo tak wcześniej nazywała się góra, której nazwę zmieniono na początku XXI wieku specjalną ustawą MSWiA, choć uchwała w tej sprawie od PTTK pojawiła się już początkiem lat 80. Wojtyła po raz ostatni na Jaworzynie był w roku 1970, już jako kardynał. Nikogo nie trzeba przekonywać, jak bardzo kochał góry – dlatego też na ołtarzu znajduje się inskrypcja: „Jest nas trzech: Bóg, góry i ja”, a także fotel, na którym siedział papież podczas Mszy Św. w Skoczowie w roku 1995.

fot. Kaplica Groń JPII, zwana także Sanktuarium Ludzi Gór

Poniżej kaplicy mamy Schronisko PTTK na Leskowcu, wybudowane w roku 1933, chociaż do samego szczytu jeszcze pozostaje około 10 minut drogi. W tym miejscu należy odbić w prawo na szlak oznaczony w trzech kolorach: niebieskim, żółtym i czarnym.

fot. Do wyboru, do koloru

Leskowiec we mgle

Od schroniska pozostaje kilkaset metrów raczej delikatnego szlaku pod górkę. Stromizny już tam nie znajdziemy. Muszę przyznać, że właśnie na tym ostatnim, z pozoru łatwym odcinku, złapał mnie duży skurcz w nodze, zaczął sypać zmrożony śnieg, a dodatkowo szalał wiatr. W takich warunkach wszedłem na Leskowiec (922 m n.p.m.), co oczywiście sprawiało, że widoczność była praktycznie zerowa. Spróbuję kiedyś wrócić, by nasycić się krajobrazami, natomiast tym razem po prostu pojawiło się spełnienie, towarzyszące tym wędrówkom.

Panorama w kierunku południowo-zachodnim
fot. Leskowiec to trzeci pod względem wysokości szczyt w Beskidzie Małym
fot. Polana na Leskowcu
fot. „Widoki” w kierunku północnym

Na samym Leskowcu znajdują się krzyż, wiata wypoczynkowa, a także rozległa polana. Z racji, że było trochę zimno, mój pobyt tam nie trwał długo, ale uzupełniłem płyny, wypiłem kakao, dostarczyłem magnez i mięśnie momentalnie puściły. Powrót zaplanowałem inną trasą, punktem końcowym miały być Wadowice. Z racji tego, że w styczniu dzień krótki, niestety nie miałem zbyt wiele czasu, by rozsiadywać się w schronisku.

Szlak z sercem dla serca?

Nie przechodzę już obok kaplicy, lecz od schroniska bezpośrednio uderzam w kierunku drogi oznaczonej na czarno, a więc szlaku pomocniczego. Wspominałem o nim wcześniej. To tzw. szlak Białych Serc, który jest zdecydowanie łagodniejszy. Warto było nim przejść, nie tylko ze względu na brak stromego zejścia, ale z uwagi na widoki, które pojawiły się po mojej prawej ręce. W stronę północno-wschodnią rozpościerały się rozległe krajobrazy, mimo że pogoda nadal pozostawiała wiele do życzenia.

fot. Szlak Białych Serc
fot. Panorama ze Szlaku Białych Serc

Białe Szaleństwo – Leskowiec dla narciarzy

Narty na plecy i do schroniska? Tak… właśnie tak wyglądało to przez kilkadziesiąt lat na Leskowcu, gdzie znajdowały się trasy zjazdowe i wyciągi. „Nartostrada” spod schroniska do Ponikwi miała około pięciu kilometrów! Nie było wówczas wyciągów czy kolejek krzesełkowych. Mówimy o latach 30-50 XX wieku, gdy istniało już schronisko. Zwykle zatem kończyło się na wyjściu, posiłku i jednym zjeździe.

fot. Dolny fragment trasy narciarskiej. Na dole drewniana budka, gdzie początek miał wyciąg zaczepowy

W roku 1953 zrobiono na trasie spod schroniska wyciąg zaczepowy, co wówczas było ewenementem. Miał ledwie pół kilometra, podobnie jak wytyczona przy nim trasa zjazdowa. Narciarze chcący pojeździć w tym miejscu, nadal do dolnego zaczepu wyciągu musieli dochodzić pieszo szlakami. Istniał ponad 50 lat, a w między czasie dobudowano krótszy na 300 metrów (talerzykowy), gdzie wytyczono łatwiejszą trasę.

fot. Na dole wieś Ponikiew, do której pośrednio zmierzałem.

Warto podkreślić, że dzisiaj nadal jest widoczna polana i przecinka w lesie, gdzie narciarze uprawiali swoje białe szaleństwo. Po wyciągu zostały już tylko budki początkowa i końcowa. Stok coraz mocniej zarasta. Jeszcze na początku lat 2000 wyciągi działały. Kiedy jednak masowo rozwinęły się inne stacje narciarskie, Leskowiec nie miał szans przetrwać. Niewątpliwie miał swój urok.

Co ciekawe, takich tras w Beskidach było więcej, np. na Turbaczu. Pojawiały się projekty, by stworzyć stację narciarską z prawdziwego zdarzenia w Rzykach, gdzie kolej krzesełkowa wywoziłaby narciarzy, turystów pod schronisko Leskowca. Plany jednak nigdy nie doczekały się realizacji. Może lepiej? To piękne, ciągle ciche i spokojne góry.

fot. Po lewej, dawna trasa narciarska. Widoki w kierunku północnym

Szlak na Ponikiew

Szlakiem serc wracam do punktu oznaczonego na mapach jako Polana Beskid. Niecały kilometr do Przełęczy pod Gancarzem. Tutaj zmieniam szlak. Zamiast z powrotem na Gancarz, odbijam w kierunku wschodnim na szlak niebieski, którym kieruję się do Ponikwi. Mapy pokazują nam, że od tego miejsca do „centrum” wsi mamy 4 kilometry. Tak więc godzina spokojnego zejścia. Szlak niebieski w tym miejscu jest klasycznym, niezbyt stromym zejściem, z niewielkimi kamieniami, wystającymi korzeniami, lejami w lesie.

fot. Niebieski szlak w stronę wsi Ponikiew

Dochodząc do Ponikwi, już na zupełnie równym terenie, napotykam chyba najgroźniejszą przeszkodę tego dnia, co jest niezłym paradoksem. Utwardzana droga okazała się być wielką taflą lodu. Raczki zdjąłem wcześniej, kiedy skończył się śnieg. Tutaj ponownie mogłem je założyć. Lenistwo czasem jednak wygrywa nawet w górach co skończyło się wesołą akrobacją i efektownym upadkiem na lodzie zmieszanym z błotkiem. 😀

fot. Już w Ponikwi, odwracam się za siebie i zerkam. Brama Beskidu Małego od wschodu

Asfaltowa monotonia

Ponikiew. Wieś w powiecie wadowickim. Do jej centralnego punktu prowadzi mnie ciągle szlak niebieski, którym planowo miałem kierować się na Wadowice, przechodząc jeszcze jedno wzniesienie, mianowicie Łysą Górę (554 m n.p.m.). Widziałem ją z daleka, wcale nie taka łysa, bo zalesiona. Niby nie wydawała się wielka, ale na tym etapie czułem spore zmęczenie. Odpuściłem Łysą i poszedłem wzdłuż Ponikwi do drogi krajowej nr 28, do której dotarłem na wysokości Gorzenia Górnego. Niestety, to najbardziej monotonny odcinek tej wędrówki, bo już pośród domów i po asfalcie. Ponad 5,5 kilometra.

Velo Skawa


To jednak nie koniec. Wzdłuż „krajówki” do Wadowic dołożyłem kolejne pięć kilometrów, idąc już nieco sympatyczniejszą ścieżką, tak zwaną VeloSkawa, a więc atrakcyjną drogą asfaltową, wybudowaną dla rowerzystów, pieszych, biegaczy, rolkarzy. Tutaj zaczęła się „walka z czasem”, by zdążyć na pociąg w Wadowicach po godzinie 16. Sam zatem pędziłem jak pospieszny.

*wróć na początek tekstu

Beskid Mały, wariantów sporo

Pierwszy raz nas szlakach Beskidu Małego byłem jesienią 2021 roku. Wówczas wchodziłem na najwyższe jego wzniesienie – Czupel (933m n.p.m.), o czym możecie poczytać na blogu.
To zachodnia część Beskidu w województwie śląskim. Małopolskie szlaki porównywalne i umiarkowanie trudne. Należy jednak pamiętać, że chwilami trzeba wykrzesać z siebie nieco więcej sił i powietrza. Leskowiec wydaje się przyjazną górą i gwarantuję, że przy dobrej widoczności odnajdziemy tam piękne krajobrazy. Pobliskie schronisko też powinno przyciągać. Góra w zasięgu. Co ważne, można na nią wejść od każdej strony, wieloma wariantami szlaków. Od Zembrzyc, Mucharza, Ślemienia, ale też od Inwałdu, Andrychowa, Wadowic na północy.


Moja trasa wyniosła około 30 kilometrów, łącznie z zaznaczonym na czerwono odcinkiem (mapa), gdzie nie byłem już na oficjalnym szlaku. Jeśli jednak chcecie krótki wariant na Leskowiec, warto rozważyć opcję ze wsi Rzyki na południe od Andrychowa lub od drugiej strony ze Świnnej Poręby. Pierwszy liczy 6 kilometrów, drugi nieco ponad 7.

Jeśli podobał Ci się artykuł i opisana trasa wędrówki po Beskidzie Małym, możesz postawić kawę, choć ja śmieję się, że to bardziej na wzmacniające kakao na trasie. 😛

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *