Wichrowe Wzgórza. Gorce i Turbacz
Połamane drzewa, wywrócone korzenie, łysawe wzniesienia – skutki ogromnych wichur, które przerażają, ale jednocześnie budują zupełnie nowy, piękny i tajemniczy krajobraz. Takie właśnie są Gorce i ich najwyższy szczyt – Turbacz (1310 m n.p.m.). Do tego cudowne widoki na wiele innych pasm górskich. Zanim zaczniemy tę wycieczkę, muszę ostrzec – w tych rejonach bardzo łatwo się zakochać. I trudno zapomnieć.
Spod Zakopianki do Koliby
Szlak, który za chwilę przedstawię, pokonałem już jakiś czas temu. Wspomnienia jednak są bardzo żywe, bo to góry, które przyciągają jak magnes. Plany były ambitne i udało się je zrealizować. Wędrówkę rozpocząłem w Klikuszowej, niewielkiej miejscowości, tuż przed Nowym Targiem, którą przecina, owiana sławą, Zakopianka. Szlak na Turbacz rozpoczyna się w okolicach cmentarza, tuż przy tej ruchliwej trasie. Będę oczywiście prezentował poszczególne etapy swojej drogi. Podzieliłem ją na cztery części. Warto wspomnieć, że to ścieżka oznaczona na czarno.
Początkowo podejście jest lekkie, a trasa wyznaczona asfaltem. Po kilkuset metrach dochodzi się jednak do lasu i powoli zaczyna się nieco większa wspinaczka. Idąc tamtym odcinkiem po lewej stronie, na dole, zostawiamy Klikuszową, nieco dalej widać też Kułakowy Wierch, który wznosi się obok Zakopianki.
W pierwszej części swojej wędrówki chciałem stosunkowo szybko dojść do Koliby na Łapsowej Polanie. To urokliwe schronisko około 2 godziny od Klikuszowej, w cichym, spokojnym lesie. Już oczywiście na pewnej wysokości. Po drodze do tego miejsca przeszedłem przez Suchy Dział, wzniesienie o wysokości 779 m n.p.m. Do Łapsowej i wspomnianego schroniska można dojść także od strony Nowego Targu, szlakiem niebieskim. Kiedy siedziałem i chwilę odpoczywałem, popijając kawkę i jedząc śniadanie, widziałem właśnie rodziny z dziećmi, które podchodziły od tego podhalańskiego miasta.
Nie ma to jak po śniadaniu
Dobra. Trzeba się chyba nieco rozpędzić po tym śniadaniu? Spod schroniska wróciłem na czarną ścieżkę. Ruszyłem w kierunku wzniesienia o nazwie Bukowina Obidowska. Idąc spokojnym lasem doszedłem do wzgórza Hrube, a za kilkanaście minut byłem już na Bukowinie Miejskiej przy Miejskim Wierchu (1143 m n.p.m.). To właśnie w tym miejscu dochodzi się do szlaku żółtego, który również prowadzi z Nowego Targu. Szlak żółty to szlak papieski, który przeprowadza nas przez całe Gorce, a potem nawet Beskid Wyspowy, Mogielicę, o której pisałem w swoim pierwszym w wpisie na stronie.
Z krzyżówki tych szlaków idzie się już nieco bardziej po równym, właściwie aż do Wisielakówki, za którą ponownie spotykamy turystów ze szlaków niebieskiego i zielonego. Ten pierwszy startuje w Łopusznej, nieopodal Jeziora Czorsztyńskiego.
Z Wisielakówki do schroniska pod Turbaczem miałem już niecałe 20 minut drogi. Ostatnie podejście jest nieco stromsze. Idąc tamtędy można delektować się pięknymi krajobrazami, zwłaszcza w kierunku południowym, bo też od tej strony atakuje się szczyt Turbacza z tamtych szlaków. W oddali m.in. Jezioro Czorsztyńskie. Trafiłem przed południem na nieco pochmurną pogodę, natomiast przy lepszej widoczności zauważymy oczywiście także Tatry i piękny zarys Pienin. Tuż przed dojściem do Wisielakówki można na chwilę zatrzymać się przy bardzo ładnej, drewnianej Kaplicy.
Doszedłem do Schroniska pod Turbaczem, mijając po drodze jeszcze kilka miejsc, w których nie sposób się nie zatrzymać. Krajobrazy powalają. Są takie miejsca w górach, z których ciężko ruszyć do przodu. Staje się jak wmurowanym i patrzy… podziwia… rozkoszuje. W samym schronisku całkiem przyjemnie. Kawka, bułeczka z konserwą, a i frytki chętnie wejdą na ruszt. Kilkadziesiąt minut odpoczynku, złapania oddechu i nowej energii. Za 15 minut będę na szczycie. To miłe uczucie.
Wyszedłem na górę. Najwyższy szczyt w Gorcach zdobyty. Krzyż i kamienny obelisk. Turbacz (1310 m n.p.m.) – ma w sobie niepowtarzalny urok, a widoki przyprawiają o lekki niepokój. Połamane drzewa, często leżące na wzgórzach jak porzucone zapałki. Wichury nie miały litości dla wzniesień Gorców. Ale to naprawdę ma swój klimat. Obok szczytu znów przysiadłem. Żal nie podziwiać tych krajobrazów.
Krajobraz połamanych drzew
Kiedy nabrałem sił, z żalem opuściłem szczyt Turbacza. Przede mną była jeszcze długa droga. Mój szlak czerwony wiódł przez Rozdziele i Obidowiec. To głównie zejście, ale też trochę płaskiej wędrówki. Zmierzałem w kierunku Schroniska PTTK na Starych Wierchach. Schodząc ze szczytu, to około dwie godziny drogi.
Przy Obidowcu (1106 m n.p.m.) warto się na moment zatrzymać. 25 maja w roku 1973, rozbił się na tym wzniesieniu dwusilnikowy samolot L-200 Morava. Pilot samolotu transportował chore dziecko wraz z jego matką. Lot odbywał się z Gdańska z międzylądowaniem w Kielcach, następnie celem był Nowy Targ, skąd dziecko miało być transportowane do szpitala w Rabce-Zdroju.
Niestety, w trudnych i śnieżnych warunkach (tak, pomimo maja) rozbił się na szczycie Obidowca. Katastrofy nie przeżyła matka. Dziecko udało się uratować, natomiast pilot doznał urazu kręgosłupa. Na szczycie znajduje się pomnik upamiętniający katastrofę z elementami rozbitego samolotu.
Trzeci etap wędrówki zakończyłem w Schronisku na Starych Wierchach. Tam miałem przerwę obiadową. Dawno nie smakowała mi tak bardzo kiełbaska z grilla. Swoją drogą, serdecznie polecam. Jedzenie smakowało i wyglądało tam naprawdę bardzo dobrze. Spędziłem przy schronisku przynajmniej godzinę, więc jak widzicie, jest czas też na dłuższe przerwy. To konieczne na każdej trasie. Niezależnie od dystansu.
Do Rabki-Zdroju przez piękną polanę
Spod schroniska poruszałem się nadal czerwonym szlakiem. To wciąż wysokości około 1000 metrów, dlatego stamtąd w dalszym ciągu czekała mnie przechadzka w dół. Szlak momentami faluje w górę i w dół. Delikatne podejścia, większe zejścia. Tym sposobem minimalnie, ale zawsze, schodzi się na niższe wysokości. Przez Jaworzynę Ponicką dotarłem do kolejnego Schroniska – na Maciejowej. Od mojego obiadu to jakaś godzina drogi. Trochę go już spaliłem?
Na Maciejowej kolejny punkt, w którym po prostu trzeba się zatrzymać. Obok chaty jest olbrzymia polana. Widoki z niej są zniewalające. Usiadłem, zdjąłem buty, wyjąłem z plecaka żelki, i patrzyłem w stronę szczytów nad Rabką-Zdrój. Z tamtego miejsca doskonale widać Luboń Wielki, jeden z bardziej popularnych szczytów w Beskidzie Wyspowym.
Dobrze się tak siedzi na słońcu w przyjemnym miejscu z pięknymi widokami. Dzień jednak gonił, a pociąg w Rabce podobno nie miał zamiaru na mnie czekać :). Trzeba było ruszyć dalej. Teraz już właściwie wyłącznie w dół, aż do samej Rabki-Zdroju. Po około 1,5 godzinie dotarłem do miasteczka.
Trasę odczuwałem. W nogach na pewno, ale mentalnie dała mi niesamowitego kopa. Trzeba jednak oddać, że przedstawiony przeze mnie wariant, to już droga na kilka ładnych godzin. Na dużym spokoju, z solidnymi przerwami, musicie liczyć przynajmniej 10. Mi zajęła około 8,5 godziny, ale też tempo momentami było szybsze. Ponad 30 kilometrów. To jak, bierzesz mapę do kieszeni?
Trzeba też zawsze brać poprawkę na odpoczynek. Akurat na tym szlaku przeszedłem aż przez cztery fantastyczne miejsca, gdzie znajdują się schroniska. W każdym chciałem się zatrzymać chociaż na chwilę. W dwóch, z chwili zrobiła się przynajmniej godzina.
Zdecydowanie było jednak warto. To moja pierwsza wędrówka po Gorcach. Na pewno będę chciał tam wrócić. Wichrowe wzgórza? Tak, śmiało można nazwać w ten sposób to pasmo.